Tak się składa, że od pewnego czasu zająłem się (non-profit) tematem aktywizacji zawodowej osób wykluczonych z rynku pracy. Rozpoczęła się kwerenda w Internecie i organizacjach pozarządowych pt. jak też działają nasi działacze i urzędnicy by ludziom pomóc w ciężkich czasach. Warto to wiedzieć, bo w zasadzie nie wiadomo, kiedy na kogo przyjdzie kolej. Wbrew, bowiem hurra-optymistom z rządu wcale nie wychodzimy z kryzysu, tyle, że bezwładność biznesu w sprawach pracowniczych jest tak wysoka, że dopiero teraz zaczyna sie cięcie kosztów pracy na całego.
To normalne, bo jeśli coś zakontraktowane to chodzi, pracownicy mają co robić, produkt powstaje (lub usługa) i jest odbierany. Następnie przychodzi okres czekania na wynagrodzenie. Kontrahent zazwyczaj miał rezerwę wcześnie, kredyt celowy lub po prostu zależy mu na dostawcy, który jest w tzw. „pierwszej kolejności odśnieżania”. Kryzysowa fala idzie po kolei, najpierw od odbiorcy finalnego. Ten musi najpierw odczuć zmianę na gorsze by zacząć myśleć o oszczędnościach. Gdy juz oszczędza to nie kupuje - zaczynają obrywać detaliści. Po detalistach dopiero hurtownicy, a po nich (z kolejnym opóźnieniem) transportowcy i producenci. Gdy juz dojdzie do producentów - którzy są najwięksi - pojawiają się pierwsze zatory płatnicze. Na początek producent sobie radzi płacąc podwykonawcom i swoim dostawcom z opóźnieniem oraz mniej zamawiając na przyszłość. Potem kryzys dotyka pracowników działających na umowę zlecenie - wszystko po to by odwlec awanturę ze związkami zawodowymi, nie pakować sie w ferment personalny oraz nie dawać klientom i inwestorom sygnału, że dzieje się źle. Jednak, gdy sytuacja się nie polepsza zaczynają się zwolnienia. Tak się składa, że znam sporo ludzi z największych molochów w Polsce. U nich właśnie zaczął sie ten etap. Zaczynają mieć kłopoty ludzie starsi, wracający po chorobach, kobiety po urlopach macierzyńskich i wszyscy ci, którzy mieli umowy na czas określony i którym one po prostu mogą nie zostać przedłużone.
Nie ma pracy to nie ma pieniędzy. Pojawia się, więc na rynku coraz więcej osób sfrustrowanych, zagubionych w nowej sytuacji, niezaradnych (gdyż do tej pory przez 10 lat pracowali na stanowisku) i którym zaczyna brakować środków na kredyty, pociechy (wyprawka do szkoły) i jedzenie. Pracy w ich zawodach wyuczonych i wykonywanych wcześniej brakuje. Potencjalni pracodawcy wczoraj rozwijający się i szukający ludzi na rynku przetrzebionym przez „wyjazdy brytyjskie” dziś sami kombinują jak się utrzymać, przeczekać i niepozbywać się najwartościowszego personelu. Gdy do tego dodamy zapowiadane przez media czystki w urzędach (podobno 30 tyś. urzędników ma wylecieć na bruk) to sytuacja robi sie dramatyczna.
W takich okolicznościach wszelkie pomysły aktywizacji zawodowej nabierają niebywałego znaczenia. I co tu dużo mówić, aktywność w tej materii zarówno urzędów pracy jak i organizacji pozarządowej staje sie niebywale potrzebna. Żeby jednak była skuteczna potrzebne jest wsparcie rządowe dla projektów najbardziej kreatywnych i nie tyle nastawionych na tradycyjne szukanie pracy stałej ile na wykorzystaniu wszelkich możliwości by społeczeństwo mogło przetrwać zarabiając doraźnie, dorabiając sobie lub wykonując roboty chałupnicze (tanio, ale dobrze).
Tymczasem niestety wciąż mamy do czynienia z jednym wielkim picem. Nie liczy sie, bowiem kreatywność i rzeczywista pomoc, ale możliwość sięgnięcia po pieniądze unijne. Najlepiej z Programu Kapitał Ludzki. W tym sęk jednak, że cały program skrojony był na inne czasy, inne okoliczności i przez ludzi, którzy mają mierne pojęcie o prawdziwych kapitalistycznych problemach. Stąd najczęstszym sposobem tzw. aktywizacji jest szkolenie. Na szkolenia Unia kasę daje chętnie. Tyle, że te szkolenia: z pisania CV, z umiejętności prowadzenia rozmów kwalifikacyjnych, z sztuki prezentacji i prawnych aspektów otwierania działalności gospodarczej są teraz o kant dupy potłuc. Co daje piękne (graficznie) CV, gdy nikt na umowę o pracę nie zatrudnia? Co daje świetna prezencja, gdy nie ma pracy w tym zawodzie? Wszyscy udają, że pomagają i chwalą się potem, że pomogli, bo „przedtem tylko 10% mówiło, że wie jak szukać pracę, a teraz aż 33% mówi, że już wie”. Natomiast ile osób było na bezrobotnym tyle zostało, ile osób nie miało pracy tyle nie ma, ile osób nie zarobiło tyle dalej jest bez pieniędzy. Pieniądze zazwyczaj są, ale tylko z dotacji unijnej na dana organizację. Prawdziwa aktywizacja jest - owszem, ale tylko wśród trenerów i szkolących. Szczerze mówiąc dobre i to.
Najlepsze w tym wszystkim, że najmniej winne są stowarzyszenia i fundacje, które sięgają po ta kasę. Po prostu, kasa jest do wzięcia, więc kroją „projekt” pod zapotrzebowanie konkursu i sztampę dystrybutora dotacji.
Tymczasem oprócz huków medialnych i coraz lepszych wyników w kwestii „wykorzystania funduszy unijnych” żadnych realnych sukcesów w aktywizacji zawodowej i polepszenia sytuacji bezrobotnych zaobserwować się nie da. Bo nie może się dać. Bo to nie żadne leczenie. To znachorskie sztuczki nie leczące nawet objawów. Nos pijaka przestaje być po tym wprawdzie czerwony, ale tylko dlatego, że staje się fioletowy.
Proponuję, niech sobie Unia w rzyć wsadzi ten sposób dystrybucji pieniędzy, bo tylko utrwala on beznadzieję, brak zaradności i produkuje rzeszę kolejnych klientów pomocy społecznej. Jeżeli już ta kasa jest niech trafia do podmiotów które, potrafią zaskakiwać kreatywnością, niech może być rozdysponowana na poczet bzdurnych obciążeń początkującego przedsiębiorcy typu ZUS i podatek dochodowy (komu jeszcze potrzebny ten hamulec, wystarczy VAT który rośnie wraz z obrotem).
Mam dobry biznesplan i chcę zatrudnić jeszcze trzy osoby, niech dostanę kasę na zusy, srusy, podatki, opłaty i płace przez pierwsze pół roku (a nie zakup komputerów, które teraz i tak każdy ma w sypialni). Niech bezrobotny dostanie tego rodzaju mozliwość a wielu (niezawodowych bezrobotnych) sobie poradzi: hej-ho i do przodu!
Niech przyznający dotację ma możliwości dokonania oceny i inwestowania tam, gdzie jest szansa na cokolwiek. Chce UE naprawdę pomóc w kryzysie to zamiast pompować kilotony eurusiów w banki niech rozluźni cugle tzw Programowania 2007-2013. A madry rząd powinien już dawno o to wnioskować. Bo inaczej, proszę państwa, wzbogaci się tylko portal Allegro. Gdyż żyć bez książek i drugiego telewizora się da, a jeść trzeba.
niedziela, 8 listopada 2009
Tak zwana "aktywizacja zawodowa" to najcześciej czysta ściema.
Etykiety:
aktywizacja zawodowa,
fachowcy,
hey-ho.pl,
pomoc,
Praca,
Pracodawca,
Pracownik,
rynek pracy,
skuteczna,
wykluczeni
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz