poniedziałek, 18 stycznia 2010

Utrata pracy to koszmar i upadek ducha



Jest wspaniale. Polska podnosi się dzielnie ze światowego kryzysu, którego podobno nawet nie odczuła. Miasta kwitną, przedsiębiorczość się rozwija, a każdy specjalista i fachowiec w swoim zawodzie może znowu przebierać w ofertach pracy.

No nie jest tak?!

Nie jest! Tak się, bowiem składa, że od pewnego czasu pomagając przy portalu dla bezrobotnych, jestem bardzo blisko ludzi, którzy pracę stracili i nie mogą znaleźć nowej. Żadne obiboki. Specjaliści wysokiej klasy, managerowie i doświadczeni zawodowcy - osoby wielce zmotywowane. Przyczyny były różne: redukcje zatrudnienia w korporacjach, kryzys zleceń usługach, utrata kontraktów międzynarodowych przez zakłady pracy czy choćby upadek firm powiązanych ze słynnymi bankrutami: stocznie, Cegielski, ZNTK, Łapy.

Nie ukrywam, że mam dryg do prowadzenia z nimi rozmów, bo sam znam koszmar bezrobocia, więc stać mnie na empatię. Lecz, niestety im dłużej osoba pozostaje bez pracy tym rozmowy te stają się trudniejsze.
Kto bowiem tego nie przeżył, to nie wie jak wielki ładunek frustracji otrzymuje dorosła osoba (zwłaszcza mężczyzna), doskonale przygotowana do zawodu, do tej pory zaradna i aktywna, która najpierw ląduje na bruku a potem przez długie miesiące się przekonuje, że nikomu do niczego nie jest potrzebna. Gdy to trwa i trwa na kłopoty zawodowe nakładają się rodzinne, potem bytowe by przypieczętować to zdrowotnymi (depresja).

Zawsze zaczyna się dosyć niegroźnie. Bum, stało się, pracodawca podziękował.

Jest pierwsze zmartwienie, przykryte złością, ale i za nim nadzieja, że kłopoty nie potrwają zbyt długo. W pierwszym kroku zaczyna się wertowanie ogłoszeń w gazetach i Internecie. Bezrobotny (albo zaraz-bezrobotny) spędza godziny przed komputerem rozsyłając CV. Czas mija. Po 2-3 tygodniach osoba się orientuje, że nie ma żadnego odzewu. Coś, k…, jest nie tak. Nerwowo jeszcze raz szlifuje swoje CV – bo uważa, że są w nim jakieś błędy, nieścisłości, brak zdjęcia lub nie takie zdjęcie, zła konstrukcja itd. Rzeczywiście, okazuje się, że wiele można zmienić lub poprawić. No, teraz na pewno będzie lepiej. Aby mieć pewność, że tym razem ruszy z kopyta, poszukiwacz rozszerza swój zakres zainteresowań. Odpowiada już nie tylko na oferty ściśle związane ze swoim dotychczasowym stanowiskiem (i wyższymi) ale także, na wszystkie te mające coś wspólnego z jego zawodem. Mija kolejne 2-3 tygodnie – pojawia się jeden nietrafiony telefon i jedne zaproszenie na rozmowę. To jest to, coś zaczyna się dziać. Na interwiu idzie kandydat z głowa pełną dobrych myśli i tylko lekkim dreszczykiem obawy. W końcu zna się na oferowanej robocie jak mało kto i ma odpowiednie doświadczenie. Już mniej entuzjastyczny z tej rozmowy wraca. Nie wie, bowiem nic, jak poszło, jaka jest konkurencja – wie natomiast, że może się odezwą za 2-3 tygodnie, ewentualna szefowa ma 10 lat mniej niż on, a brak biegłości w angielskim skwitowany został krzywym uśmiechem - chociaż biegły angielski na tym akurat stanowisku jest jak wół do karety. Mijają tygodnie. Kolejne ogłoszenia, kolejne CV, kolejne czekanie. Rozpuszczone zostały także wici po rodzinie i znajomych: „wiesz, jakbyś cos słyszał….”.

No właśnie, rodzina. Gdy w domu mąż to nie jest tak źle, to on jest mężczyzną, pocieszy i sam poszuka możliwości dorobienia sobie. Kobieta w domu to pewna odmiana, dzieciaki zadowolone, obiad na stole, posprzątane – tylko Ona coraz smutniejsza.

Sytuacja się komplikuje, gdy w domu żona. Powiedzmy, że ma pracę i zarabia, ale to On utrzymywał i powinien utrzymywać dom. To On nie ma pracy, to On dostał kopa od pracodawcy, to Jego osobisty problem, ale i On właśnie, musi pocieszać coraz smutniejszą i popłakującą żonę „że jakoś to będzie” i że, „przecież w końcu pracę znajdę”. „W końcu” to znaczy "kiedy"? A przecież mimo nadzwyczajnych oszczędności pieniądze się kończą i niebawem zacznie ich brakować. Do tego kredyt mieszkaniowy na 25 lat. A kolejne sprawy związane z dzieckiem (np. zielona szkoła), benzyna, ubezpieczenie samochodu, Internet i podwyższa czynszu? O planowanych wakacjach nikt już nawet nie myśli.

Po 3 miesiącach takiej jazdy atmosfera w domu robi się nie do zniesienia. Facet zaczyna odczuwać symptomy załamania nerwowego. Chrzanić pracę w zawodzie, prace w rodzinnym mieście – trzeba szukać pieniędzy. Następuje desperacje szukanie czegokolwiek i gdziekolwiek. Odpowiada się na każde ogłoszenie, w którego opisie stanowiska znajduje się jakakolwiek znajoma informacja. Nawet na te o drastycznie zaniżonych wymaganiach i za absurdalnie niskie wynagrodzenie. „W końcu Zenon Laskowik tez był przez kilka lat listonoszem”.
Niestety, czym mniej celne aplikacje szukającego, tym mniej propozycji. O tych kilku rozmowach rekrutacyjnych dawno już zapomniał. Skończyły się podziękowaniami telefonicznymi lub na e-mail. Z jednego takiego dowiedział się, że szukają kogoś znacznie młodszego, z drugiego – że zgłosiło się wielu kandydatów i kilku miało lepsze kwalifikacje, z trzeciego – że „niestety”. We wszystkich zastrzeżono sobie obietnicę, że „zatrzymują sobie aplikacje” i „jakby co w przyszłości, to być może się jeszcze odezwą”.

Po 5 miesiącach zaczynają się kolosalne kłopoty w domu, wynikające z braku pieniędzy, oraz starć i nerwów człowieka nieprzyzwyczajonego do siedzenia w domu z człowiekiem, który ma dosyć marazmu małżonka i jego zalegania w domu oraz wchodzenia „w oczy”. Do tego zaczyna się cyrk zalegania z rachunkami, utrata części znajomych – nie stać już na spotykanie się (to raz), rodzina przestała być atrakcyjna towarzysko (to dwa), wstyd za „nieudacznictwo” (to trzy). Gdy na tym etapie nic się nagle dobrego nie zdarzy niska samoocena bezrobotnego niebezpiecznie zacznie zamieniać się w depresję i kompletny tumiwisizm. Dalej już jest tylko alkoholizm.

Tak to wygląda z grubsza kochani i trudno temu zaradzić. Można jednak się bronić.
Po pierwsze od razu szukać pracy wszędzie gdzie się da: ogłoszenia wszelakie, krewni oraz znajomi, specjalistyczne serwisy społecznościowe jak: goldenline.pl – dla tzw. białych kołnierzyków i hey-ho.pl– dla białych kołnierzyków i niebieskich (fachowcy, rzemieślnicy, pracownicy produkcyjni).

A także – tego nie wolno zaniedbywać – zwykłe ogłoszenia na płocie.

Trzeba, bowiem pamiętać, że w okresie szukania pracy warto łapać się za wszelkie jednorazowe fuchy i zlecenia. Nigdy nie wiadomo, czy nie trafimy na odbicie, które zamieni się w prace stałą lub przekształci się w działalność na własny rachunek. No i nie wolno siedzieć w domu przed telewizorem. Bo to kanał, odmóżdży nas wtłoczy nawyki braku aktywności, bierności i beznadziei. Oglądacie „Kiepskich”, hę?!

Jeżeli w domu to coś róbmy: zaległe prace (szybko się skończą), uczmy się języka lub czegokolwiek, aktywnie działajmy w Internecie: szukanie pracy we wspomnianych serwisach, nawiązywanie kontaktów branżowych, tematyczne fora dyskusyjne, blogosfera – nie są najgorsze, bo rozwijają, ćwiczą nasze synapsy i zwalczają poczucie kompletnej straty czasu. Gry komputerowe polecam tylko na stres, ale na dłuższą metę odradzam. Zbyt uzależnia. No chyba, że dzięki szachom czy brydżowi w sieci mamy okazje poszerzać krąg znajomych i z tej okazji umiejętnie korzystamy.
Z domu jednak też powinien człowiek czasem wychodzić. Chociażby nie stracić aktywności fizycznej, zwalczać stagnację domową, odpoczywać psychicznie, nałapać tlenu i humoru, oraz by rodzina od niego odpoczęła. Niech to będą zakupy, sprawy urzędowe, jedno piwo z przyjaciółmi (ale JEDNO) oraz wszelkie roboty niezarobkowe: pomoc sąsiadowi przy samochodzie, szwagrowi na działce czy wolontariat w jakiejś fundacji. Zwłaszcza to ostatnie jest warte polecenia. Internet roi się od takich propozycji. Bezrobotny, który sam oczekuje pomocy nawet sobie nie wyobraża jak dobrze samemu pomagać, jak to ustawia wspaniale psychikę, buduje nowy krąg znajomych, rozwija, tworzy pasje i nowe szanse zawodowe. Trzeba nawet w takich chwilach dawać cos od siebie, a wolnego czasu przecież akurat ma się sporo –wtedy często los też rewanżuje się czymś dobrym, serio, sam to przeżyłem.

Choć ja akurat nie musiałem nigdzie chodzić, zacząłem pomagać, jako wolontariusz przez Internet i telefon – i tak, na lata, wdepnąłem w środowisko NGO’s. W którym nigdy nie zarobiłem pieniędzy, ale wciąż chętnie w nim siedzę (inna sprawa, że poprzez fundację, której wtedy pomagałem, dotarł do mnie mój przyszły pracodawca).
Utrata pracy to straszliwy koszmar i upadek ducha. I to o ducha trzeba głównie zadbać, by koszmar przestał prześladować. Wtedy będzie łatwiej znieść kryzys, nie poddać się i nie stoczyć. A zamiast tego wpadną może, co jakiś czas w rękę, dodatkowe pieniążki, które pomogą przeżyć i pozwolą przynieść żonie kwiaty, lub wyciągnąć męża do kina.

Nie wierzmy dzisiejszym politykom, kryzys w Polsce jest i dotyka naprawdę wiele osób. Bezrobotny, więc nie jest jedynym bezrobotnym z problemami. Ważne, by nie dopuszczać do kryzysu w sercu. Bo złe czasy miną, a dobre serce się przyda.
ŁŁ

Ps. Plecam też mój wcześniejszy tekst poświęcony własnej inicjatywie, wbrew państwu:

http://antydziad.salon24.pl/125557,koszmar-bez-pracy-na-czarno

3 komentarze:

  1. Witaj Łażący Łazarzu.
    Opisałeś wszystko pięknie i celnie, zapewne dlatego, iż sam doświadczyłeś tego na włąsnej skórze. Prawdą jest, że mężczyznom trudniej pogodzić się z utratą pracy. Mój tato, gdy podziękowali mu po kilkudziesięciu latach oddania, załamał się do tego stopnia, że popadł w depresję(przyczyniły się do tego coprawda jeszcze inne wydarzenia, ale zwolnienie z pracy było głównym powodem)i niestety tkwi w tym paskudnym stanie do dziś.
    Wiadomo - mężczyzna jest głową rodziny i gdy nie jest w stanie zapewnć jej bytu na podstawowym poziomie, nie potrafi się z tym pogodzić.
    Kobietom też jest jednak ciężko (wiem z autopsji),stabilizacja zawodowa to i dla nas podstawa.
    Myślę, zę najciężej jest tym, którzy nie mogą podjąć zatrudnienia w swoim zawodzie. I to nie tylko z powodu braku ofert pracy w danym sektorze, ale np. na skutek pogorszenia stanu zdrowia(to również znam z własnego doświadczenia).
    Pozostaje nie poddawać się, przekwalifykowywać, doszkalać, "łapać" wszelkie okazje pracy, choćby chwilowej, tymczasowej i wolontariackiej. Najgorsze, co można dla siebie zrobić po utacie pracy, to siedzieć bezczynnie, wpaść w marazm, bo stąd tylko krok do upadku, z którego można się już nie podnieść.
    Pozdrawiam i życzę, by już nigdy nie dotknęły Cię problemy związane z brakiem pracy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak wyjść z marazmu na bezrobociu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedyny prawdziwy i sensowny artykuł na temat pozostawania bez pracy, ale dający nadzieję, że można wziąć się w garść.

    OdpowiedzUsuń